Audiencja u
królowej strasznie się dłużyła magowi, za to jego towarzysz był w siódmym, a
nawet ósmym niebie, ciesząc się z każdej sekundy spędzonej obok ukochanej... A
ukochana nie miała czasu. Musiała przecież rządzić krajem, zorganizować
nieplanowaną, a wzmożoną produkcję ciastek dla swego głodnego ludu i do tego
wszystkiego musiała zrezygnować z uczęszczania do klubu zawodowych dziergaczek.
Doprawdy ciężkie miała życie... I nie zauważała tych tęsknych spojrzeń ze
strony nieco wyłysiałego, ale nadal ponętnego, wilka.
Matteo coraz
bardziej się niecierpliwił. Zaczął nawet, w dość irytujący dla królowej sposób,
gwizdać, pstrykać palcami i mrugać uszami. Zwłaszcza tego ostatniego Muminka
nie mogła znieść. Spojrzała piorunującym wzrokiem, z którego tryskały pioruny,
na maga, lecz ten wcale się nie zląkł. Natomiast wilk poczuł się urażony, że to
nie na jego wyprofilowanej twarzy spoczął ów wzrok. Ostentacyjnie prychnął i to
właśnie sprawiło, że królowa w końcu skupiła swą uwagę na wilku, który
(wniebowzięty z oczywistych względów) zaczął rozważać możliwość rozpłynięcia
się z czystego zadowolenia. Matteo widząc w tym swoją jedyną szansę, postanowił
zadziałać, by ten niemożliwy związek pomiędzy królową, a wilkiem stał się jak
najbardziej możliwy, a do tego jedyny w swoim rodzaju. Zaiste... będą o tym
mówić przez milenia.
Wstał więc,
zerwał losowy kwiat (w tym przypadku łososia), wsadził go wilkowi w rękę,
podszedł do królowej złapał jej koronę i posadził ją na głowie wilka. Magiczna
moc korony sprawiła, że wilczyca natychmiastowo zakochała się... ale w łososiu,
którego trzymał wilk. Zdenerwowany tym futrzak kazał łososiowi wskoczyć do
gardła, co ten niechętnie wykonał, gdyż nadal miał ochotę na słodkie pocałunki
od królowej. Teraz Muminka zwróciła swoje serce do wilka, przytuliła mocno swe
żebra do jego ud i mianowała go królem lasu Muminków.
- Hura! Hura!
Niech żyją, niech żyją! - wiwatował lud, rzucając w nowożeńców płonącymi
strzałami na znak przyjaźni i oddania. Matt wreszcie mógł odpocząć i,
korzystając z zamieszania wokół, wydostać się z czeluści tego leśnego
królestwa. Teraz już nic nie stało mu na drodze do dalszego wędrowania. Był
przecież wędrownym magiem, a takie wspomaganie przypadkowo spotkanych osób (lub
zwierząt, a ewentualnie też przedmiotów) nie leżało w jego naturze. To chyba
wina tego lasu i na pewno tej różowej królewny, czy księżniczki, czy kim ona
tam była. Ano jak już temat zszedł na Maię, to załóżmy, że właśnie przechodziła
obok.
Tak więc wielce
zaskoczony Matteo zauważył swą niedawną towarzyszkę podróży. Chciał zakraść się
od tyłu i wprawić ją w taki przyjacielski zawał serca, ale wtedy zauważył, że
królewna nie jest sama! Otóż idąc uparcie naprzód (jak to miała w zwyczaju)
ciągnęła za rękaw pewnego okutego w żelazo młodzieńca.
- Ej, ty, smarkata!
- krzyknął od progu drzewa. - Kogoś ty znowu znalazła? Ani na chwilę cię z oczu
nie można spuścić. Niedawno byłaś z tą służką z Persji, a teraz sprowadzasz
sobie Australijczyka. Pięknie.
- Nie rozmawiam
z krowami – odparła dumnie księżniczka. - A to jest mój przyszły mąż, Krzyś, i
mamy zamiar niebawem się pobrać. A taka spleśniała szafa, jak ty, nie jest nam
w stanie przeszkodzić, prawda?
- Zgadza się! -
Rycerz uderzył się w pierś, na znak oddania Mai.
- I nie
przeszkadza ci to, że ona chrapie jak mamut, nie umie gotować, łazi w
pantalonach, kopci faje jak smok wawelski, a na dodatek... - Mag próbował
wymyślić coś głupiego - ... jest transwestytką?
- Nieprawda!
Nie chrapię, tylko mam problemy z żołądkiem, umiem gotować jajecznicę, nie łażę
w pantalonach, tylko się w nich czołgam i nie kopcę, a porównania do
transwestytów sobie nie życzę. - Skrzyżowała bojowo ramiona. - A teraz idę do
zamku przygotować wesele. Jak chcesz, to możesz iść z nami. Będzie darmowy
bigos!
- Nie chcę
umrzeć, jak wtedy, gdy mój przodek zmarł. – Mag zamilkł na moment, o czymś
myśląc. - Choć lubię bigos, ale to za duża pokusa dla mnie. Zresztą, nie lubię
transwestyckiej jajecznicy.
- Ale to
prawda, że ona jest ten teges? - szepnął rycerz na ucho magowi.
- Ależ
oczywiście! Widziałem to w jej aktach. - Matteo wyciągnął książkę o nazwie
"He-he-hejka, iś bin ma i ja, ja!" i zaczął wertować jej strony. Niestety, ktoś mu w tym przeszkodził.
Komentuję, żeby nie było, że migam się od czytania:P Żart z łososiem jest naprawdę przedni xD
ReplyDeleteJak tam żyjesz?;) Piszesz coś nowego (poza elfami?)? ;>