Mało mówiłem. Głównie taksowałem ją wzrokiem, za to ona nadrabiała słowami
za nas oboje, a może nawet i cały bar. Bo, jasna cholera, dziewczynie się usta
nie zamykały! A założę się, że wszyscy podsłuchiwali. W ciągu niecałej godziny
wypiła większość whisky, która mi jeszcze została i opowiedziała mi historię
swojego krótkiego życia. Oboje rodzice nie żyli, brata miała chorego na coś o
długiej, skomplikowanie idiotycznej nazwie, a John, z którym się wcześniej
kłóciła, traktował ją jak dziecko. Fascynujące, doprawdy. Nie powiedziałem jej,
że wymieniony mężczyzna przysiadł sobie nieopodal i słuchał wszystkiego z
grobową miną. Ile mogła mieć lat? Z szesnaście? Cóż... oburzyła się, gdy ją o
to spytałem. Miała całe siedemnaście lat, czyli w naszym pokręconym świecie
była pełnoletnia.
- ...no ale powiedz coś o sobie! - Końcówka jej wywodu na temat
niesprawiedliwości tego świata dotarła do mnie dość opornie dzięki alkoholowej
otoczce, wokół mojej głowy.
- Raczej nie - odparłem po prostu.
- Ale czemu nie? - Głos dziewczyny zmienił się o kilka tonacji,
przybierając barwę znaną osobom, które wiedziały, jak wymusić na innych swój
punkt widzenia.
- Bo twój John nas podsłuchuje - rzuciłem swobodnie, nie spodziewając się
jednak, że dziewczyna zareaguje tak spokojnie. Machnęła ręką, jakby wcale ją to
nie obchodziło, nawet mimo tego, że jeszcze przed chwilą wygarnęła mężczyźnie
jego najgorsze cechy.
- Nim się nie przejmuj, to tylko ochroniarz - oświadczyła z uśmiechem, ale
dziwnym trafem mnie to wcale nie uspokoiło.
Młoda arystokratka, z majątkiem całkowicie do swojej dyspozycji szybko
stała się jeszcze bardziej interesującą osobą. Pewnie to dobrze, że miała Johna
chroniącego ją od głupstw, bo rozsądna to ona nie była, a dodaj do tego alkohol
i dostaniesz lekkomyślną, rozkapryszoną pannę wymagającą od świata wszystkiego,
co sobie w danej chwili zażyczy. A życzyła sobie mnie. Tak więc zaprosiła mnie
do siebie. Gdy po raz pierwszy ujrzałem jej pokaźną rezydencję, myślałem, że
sobie ze mnie żartuje.
- Tu mieszkasz? - spytałem powątpiewająco, gdy niezbyt chętny John otworzył
przed nami potężne drzwi frontowe.
- Fajnie tu, nie? - zapytała retorycznie, zamiast odpowiedzi.
- I sprowadzasz tu każdego faceta przypadkowo poznanego w barze?
- Nie, tylko tych przystojnych.
Resztę nocy spędziliśmy na wyjątkowo wylewnych rozmowach, a działało to w
obie strony. Sam nie wiem, dlaczego tak nagle poddałem się jej wciąż
dziecinnemu urokowi i odpowiadałem na jej nie raz osobiste pytania. Założyłem,
że rano nie będzie niczego pamiętała, a ściany jej pokoju są na tyle grube, że
John nie zdoła nas podsłuchać.
Wiedział, że coś się święci - to pewne. Twój raźny, lekki ton, mający
rozluźnić sytuację, dawał przeciwny efekt. Nie bez powodu obdarowywałaś cały
świat swoimi słodkimi uśmiechami i on to wiedział. Wiedział! Miałem ochotę tobą
potrząsnąć, bo nawet oczywiste gesty nie mogły teraz sprawić, żebyś się
opamiętała. Spójrz! Naprawdę jesteś aż tak ślepa? Nie widzisz, jak on na ciebie
patrzy?!
Myślałem, że się zorientujesz. Sądziłem, że po jakimś czasie dotrze do
ciebie... Ale nigdy nie spodziewałem się, że twoje zaślepienie sprawi, że
pozostaniesz nieświadoma przez tak długi czas. Spójrz! Teraz widzisz, jak on na
ciebie patrzy?!
Oczywiście John znalazł jakąś wymówkę i tuż po kolacji razem opuściliście
moje skromne progi. Mimo tego, że już od kilku minut was tu nie było, nadal
miałem wrażenie, że ta ciężka atmosfera wypełniająca sobą cały dom nadal unosi
się w powietrzu i nie pozwala mi oddychać swobodnie. Stworek nucąc pod nosem
sprzątał po posiłku, a ja przysiadłem na krześle, starając się nie myśleć o
niczym. Moje nieskuteczne próby medytacji zostały przerwane przez skrzaci głos.
- Mój pan powinien częściej zapraszać panienkę De Lafontaine - stwierdził,
stawiając przede mną butelkę kremowego piwa, choć pewnie dobrze wiedział, że
nie tego potrzebowałem.
- Chciałeś raczej powiedzieć, że panienka De Lafontaine powinna się tu
częściej wpraszać - poprawiłem go mechanicznie, czym się nie przejął.
- Kaitlin będzie tu jutro rano - przypomniał mi, więc dla zasady wydałem z
siebie przeciągły jęk. Z nieznanych mi przyczyn Stworek uśmiechnął się jakoś
tak pokrętnie i dodał, żebym porządnie wypoczął. Miał rację. Wizyta mojej
osobistej dziennikarki zawsze była pełna wrażeń, a na takowe się musiałem
przygotować.
Odnoszę wrażenie, że zaczynam tracić nad wszystkim kontrolę. Gdzie się
podział mój autorytet? Dlaczego nikt mnie już nie bierze na poważnie? Może to
tak miało być...? W końcu podobna sytuacja miała miejsce w Hogwarcie. W
pierwszych latach mojej szkolnej kariery młody panicz Black miał posłuch wśród
uczniów, aż w pewnym momencie, gdzieś na trzecim roku, zacząłem zdawać sobie
sprawę z tego, że na wielu przestała robić wrażenie moja wieczna pewność
siebie. Podejrzewam, że ma to związek z czasem, jaki dana osoba jest wystawiona
na moje towarzystwo. James bardzo szybko przywykł do mojego sposobu bycia,
Remus też. To samo działo się z resztą towarzystwa, w którym przebywałem, nie
licząc Petera, który podziwiał każdego, kto był od niego wyższy o dziesięć
centymetrów.
Czy to znaczy, że stawałem się dla nich nudny? Nie, chyba nie. Chodzi o coś
innego... Bardziej przystępny? Możliwe. Bo teraz działo się to ponownie.
Stworek przestał mnie szanować. Moje ciągłe groźby już nie robiły na nim
wrażenia, co mnie strasznie irytowało. Powinien wykonywać każde moje polecenie
bez wahania i z nutką strachu przed gniewem swojego pana, prawda? A Kaitlin?
Zawsze mi matkowała, ale ostatnio stała się jeszcze śmielsza. Jak to dobrze, że
według szerszej publiki nadal jestem groźnym przestępcą! Inaczej bym chyba
zwariował.
Bezczelnie wpakowała swoją osobę do mojej prywatnej sypialni i obudziła,
dmuchając mi prosto w ucho.
- Zabiję - stwierdziłem dobitnie. Kaitlin bynajmniej nie wrzasnęła z
przerażeniem, a nawet nie cofnęła się gwałtownie, łapiąc za serce. - A potem
ożywię i zabiję jeszcze raz - dodałem, czekając na jakąś satysfakcjonującą
reakcję. Dziennikarka przewróciła oczami, po czym wydała z siebie zduszony
okrzyk przerażenia. No i dlatego ją jeszcze toleruję. Zawsze wie, czego chce i,
co najlepsze, zawsze mi to zapewnia. Uśmiechnąłem się więc czarująco i nawet
uniosłem głowę znad poduszki. Poprawiła mi humor.
- Dzień dobry - powiedziała, chyba uznając, że jej stosowna reakcja zapewni
jej przeprowadzenie porządnej konwersacji.
- Bry. A teraz spadaj na dół i powiedz Stworkowi, żeby nam zrobił coś do
jedzenia - rzuciłem, tonem nie znoszącym sprzeciwu. A tego akurat ta kobietka
nie lubiła - rozkazów. Skrzyżowała bojowo ramiona, unosząc jedną brew w górę,
co świadczyło o jej buncie. Westchnąłem i ruchem dłoni odrzuciłem z siebie
cienką kołdrę. Wstałem i przeciągnąłem się, ziewając potężnie. - Ale możesz też
tu zostać i popatrzeć jak się ubieram - powiedziałem spokojnie, patrząc, jak
dość imponujący rumieniec wpływa na jej twarz. Czyżby nie przywykła do
widywania pół nagich mężczyzn?
- I powiem mu, żeby zaparzył kawę - powiedziała szybko, odwróciła się na
pięcie i szybko zniknęła za drzwiami. Jeszcze bardziej poprawiła mi humor.
W kuchni powitał mnie zapach tostów i kawy. Kaitlin, jak zwykle, od razu
chciała przejść do rzeczy, ale chyba wiadomym jest, że nie można pracować, a
tym bardziej myśleć, o pustym żołądku. Musiała więc poczekać na moje pełne
zaangażowanie do czasu, aż byłem pełny. Marudziła przez chwilę, przeklinając
Bogu winną filiżankę kawy, nadal zbyt speszona by na mnie spojrzeć.
- No dobra, mów - ulitowałem się nad nią, bo wyglądała na taką, co z
ekscytacji zaraz wybuchnie. - Co jest takie ważne, że nie może czekać? -
spytałem, a szatynka uśmiechnęła się wyjątkowo, jak na nią, przebiegle.
- Mamy ich! - oświadczyła, spoglądając na mnie znacząco i z triumfem. Czyli
chyba miałem się domyślić, o co jej chodzi.
- Aha. - Wyraziłem swoje zainteresowanie i wróciłem do konsumowania tostów
z dżemem, dając jej pozwolenie, na kontynuowanie.
- Skończyły im się argumenty. Rozmawiałam wczoraj z szefem Proroka
Codziennego, który, jak wiesz, miał układ z Crouchem. Teraz nie mają już
wyboru, tylko...
- ...powiedzieć prawdę? - skończyłem za nią. Wciąż się uśmiechała. No i
miała powód. Wykonała kawał dobrej roboty i w końcu jej się udało. Odkąd się
poznaliśmy pracowała nad tylko jedną sprawą - chciała zmusić Ministerstwo do
przyznania się do oszustwa w sprawie mojego uwięzienia. Straciła przez to
pracę; z początkującej, ale szanowanej dziennikarki, stała się pośmiewiskiem i
tylko brukowce, jak Żongler, godziły się publikować jej odkrycia w mojej
sprawie. Nigdy jej tak naprawdę nie podziękowałem... Mnie na opinii publicznej
nie zależało i tak byłem dla świata tylko mordercą, a ona? Była młoda, ambitna,
zasługiwała na więcej niż to, co jej zapewniłem.
To były dobre wieści. Zrobiła coś, czego nigdy bym się nie spodziewał -
zmusiła ich do ujawnienia prawdy. I zajęło jej to prawie dwanaście lat. To
dlaczego nie napawało mnie to optymizmem? Dlaczego wciąż byłem sceptyczny?
- Coś nie tak...? - spytała, odrywając mnie od rozmyślań.
- Zrobią to? Naprawdę ogłoszą, że tak naprawdę mnie nie zamknęli? I co
dalej? - O tym nigdy nie rozmawialiśmy. Naszym celem było dowieść o prawdzie.
Dalsza część leżała w zbyt niedostępnej przyszłości, by ją rozważać. Kaitlin w
swojej odpowiedzi ograniczyła się do krótkiego "zrobią to, nie mają
wyjścia", po czym zamilkła.
Ludzie to jednak są naiwni. Widząc choćby najsłabszy promyk światła w
ciemności nie możemy się powstrzymać od marzenia o tym, co by było, gdyby...
Nadzieja to przecież taka potężna rzecz. Dlaczego zdajemy sobie z tego sprawę
już po fakcie? Jakież to irytujące... A nasze rozczarowanie jest zawsze tym
większe.
Nie potrafiłem sobie odmówić choćby tych krótkich chwil poświęconych na
rozmyślania na tematy o dużo bardziej przyjemnych barwach. Czyżby szarości tych
wielu miesięcy zaczęły się rozjaśniać? Dwanaście lat to sporo czasu, a on nie
wpływa na nas korzystnie i nie ważne, co mówią filozofowie na temat jego
leczniczych właściwości.
- Po tym, jak się poznaliśmy wyjechałem z kraju. Kaitlin przypominała mi,
że tak będzie najlepiej. Zajęła się szukaniem dowodów na temat mojej
niewinności lub czegokolwiek, co mogłoby mi pomóc, a ja wyjechałem.
- Ile czasu cię nie było? Po tym, jak tak bezczelnie podrywałeś mnie w tej
karczmie nie widziałam cię dobrych parę lat. Zdążyłam skończyć Hogwart i zająć
się karierą uzdrowicielki...
- Tak, minęło sporo czasu, ale wierz mi, nie spędzałem go na opalaniu się
na dalekich, egzotycznych wyspach - mruknąłem nieco ironicznie. Nigdy ci nie
wyznałem, co, tak naprawdę, porabiałem przez te wszystkie lata po naszym pierwszym
spotkaniu. Dlaczego wyjechałem, gdzie i po co nie wiedział nikt, nawet Kait,
czy Stworek. Milczeniem pominąłem twoją zaczepkę na temat podrywania. Robisz
się ostatnio coraz bardziej bezczelna, wiesz?
- Nie powiesz mi, gdzie byłeś, prawda?
- Nie powiem, Vivi - przyznałem, czym, mimo wszystko, sprawiłem ci
przyjemność, bo uśmiechnęłaś się uroczo. Lubiłaś, gdy tak na ciebie mówiłem,
prawda? Nie zaprzeczaj, bo i tak wiem swoje.
Myślałem, że Kaitlin odwiedzi mnie jeszcze zanim TA informacja opanuje
media. Myliłem się. Nie pokazała się wcale i przyszło mi czytać Proroka
Codziennego jedynie w towarzystwie skrzata.
- Jest jeszcze gorzej... - powiedziałem z niedowierzaniem, bo czy przy mojej
sytuacji było to nawet możliwe? Może właśnie dlatego dziennikarka postanowiła
mnie unikać? Przestraszona tym, jak zareaguję na bzdury powypisywane w
gazetach? Całkiem możliwe, ale tak, czy inaczej wolałbym, żeby była tu ze mną.
Przywykłem do jej towarzystwa. Przywykłem do tego, że była tu na każde moje
zawołanie. Przywykłem i p o l u b i ł e m jej tendencję do wpadania w - tę
wciąż dziwnie dziecięcą - złość. Robię się sentymentalny.
- Tak. To już jest oficjalne. Prędzej, czy później i tak dowiedziałabyś się
o tym sama, więc najlepiej będzie, jeśli po prostu ci powiem - Syriusz Black,
znany z masowego morderstwa dwanaście lat temu, uciekł z Azkabanu -
wyrecytowałem, a skoro Kaitlin mnie olała, to poszedłem się wyżalić Vivienne;
ale ona już wiedziała, więc przyniesienie wieści nie było aż tak
satysfakcjonujące.
- Mój biedaku - powiedziała, próbując uśmiechnąć się pocieszająco, ale
wiedziałem, że jest jej nieswojo i nie wiedziała jak się powinna zachować.
Zabrała mnie do swojego pokoju, a John nie protestował. Był w podejrzanie
dobrym humorze i myślę, że bez problemu udałoby mi się zgadnąć dlaczego. Zaproponowała
mi wino; zgodziłem się na nie bez oporu, a po dwóch kieliszkach usiadła mi na
kolanach, a nasza rozmowa przybrała nieco inne tematy. Tak, jak wtedy, gdy się
pierwszy raz poznaliśmy alkohol bardzo szybko uderzył jej do głowy i przestała
kontrolować niektóre odruchy, co było dość zabawne.
- Dziennikareczka spartaczyła robotę - mruknęła triumfalnie. Obie kobiety
nigdy się nie spotkały, a i tak za każdym razem, gdy rozmowa przy jednej z nich
schodziła na tą drugą obie stawały się bardziej marudne i skłonne do małych
agresji.
- Nie miała na to wpływu - stwierdziłem, tym samym broniąc Kaitlin.
Wiedziałem, że to tylko jeszcze bardziej nakręci Vivi na rozmowę. Siedziałem w
jednym z jej miękkich, bordowych foteli, głowę miałem odchyloną do tyłu, a oczy
przymknięte. Dziewczyna siedziała w poprzek, na moich kolanach tak, że nogi
zwisały jej z jednego z podłokietników. Jeśli dobrze liczyłem, była w trakcie
kończenia czwartego kieliszka czerwonego wina. Chyba nie zwróciła uwagi na to,
że ja sam opróżniłem zaledwie jeden. W obecnej chwili siedziała cicho, jakby
się zastanawiając, jakim sposobem mogłaby pogrążyć dziennikarkę.
- Wcale ją nie obchodzisz - powiedziała urażonym głosem. Na chwilę
zapanowała cisza i niespodziewanie poczułem jej gorące wargi na swojej szyi.
Otworzyłem gwałtownie oczy i uniosłem głowę do pionu, by na nią spojrzeć.
Odsunęła się nieznacznie, jakby speszona. Tego nie widywałem u niej często.
- Skąd taki pomysł? - spytałem, mimowolnie dotknięty jej słowami i
przyjrzałem jej się dokładnie. Od alkoholu miała wyraźnie zaróżowione policzki,
a oczy błyszczały jej nienaturalnie i było w nich widoczne jakieś nieme błaganie.
- Założę się, że specjalnie to wszystko tak uknuła, a teraz uciekła. Pewnie
pracuje dla Ministerstwa, albo kogoś jeszcze gorszego - powiedziała i szybko
musnęła ustami krawędź mojej brody. Jej słowa dały mi do myślenia i poczułem
coś na kształt goryczy. Co jeśli miała rację?
Wykorzystała okazję, że trawiłem to, co powiedziała i jej gesty stały się
dużo śmielsze. Zanim się zorientowałem pozbawiła mnie górnej części ubioru, a
jej usta po raz kolejny powędrowały ku mojej twarzy, tym razem bezpośrednio
stykając się z moimi wargami. W normalnych okolicznościach bym zaprotestował.
Bo chociaż lubiłem Vivienne, a nasze nie zawsze niewinne flirty sprawiały mi
przyjemność, to jednak nigdy nie widziałem jej w roli swojej partnerki, a już
na pewno nie kochanki. Nadal jednak myślałem nad jej słowami, a ich potencjalna
prawdziwość docierała do mnie dosyć opornie. Czyżby "zdrada" Kaitlin
aż tak mnie dotknęła?
- Nie masz racji – powiedziałem w końcu, wstając, a dziewczyna zsunęła się
z moich kolan na własne nogi. Wyglądała na niezadowoloną, chyba jednak nie
miała zamiaru się poddać.
- Nie mam? A kto w takim razie spędził dziś z tobą wieczór, starając się
znaleźć wyjście z obecnej sytuacji? Kto starał się cię pocieszyć i pozwolić ci
choć na moment zapomnieć o tym, co się stało? - Zamilkła na chwilę, patrząc na
mnie rozgorączkowanym wzrokiem. - Ja - powiedziała dobitnie, ale nie zrobiła
nic więcej. Ani kroku w moją stronę, nawet najmniejszego gestu. Nie potrafiłem
przy niej myśleć swobodnie. Jej zapach odurzał, jej wzrok palił, a słowa
raniły.
Przekląłem cicho pod nosem i już nie myśląc nad tym, co robię, porwałem ją
w ramiona. I rzeczywiście szybko zapomniałem o wydarzeniach mijającego dnia.
Myliła się zaledwie w jednym - nie trwało to tylko moment.
No comments:
Post a Comment